Po odwiedzeniu Nosy Iranja myśleliśmy, że na temat rajskich plaż i wody o kolorze, który można podejrzewać o Photoshopa (gdyby nie to, że widzi się go na żywo…), wiemy już wszystko. A potem dotarliśmy do miejsca, które nazywa się Emerald Sea i rozwaliło nam głowy! Co powala w Szmaragdowym Morzu? Czytajcie dalej 🙂
To był poranek po grubej imprezie z tubylcami w Joffreville. Nasz kierowca i przewodnik bliscy byli zwątpienia, odbyli lekcję życia pod tytułem ‘pod żadnym pozorem nie baluj z Polakami’. My tam się im wcale nie dziwiliśmy, bo sami podzielaliśmy ich nastrój. Do pokonania mieliśmy zaledwie 90 kilometrów wyboistą drogą w okolice Diego Suarez, a wiedzieć warto, że ‘wyboista droga’ na Madagaskarze to taka gdzie więcej dziur niż asfaltu.
Następnie w planie była cała godzina na kołyszącej się łódce. W ówczesnym nastroju wypad na rajską wyspę brzmiał raczej jak droga przez mękę. W takich okolicznościach Emerald Sea zaskoczyło nas nieziemsko! Byliśmy tak zajęci pochłanianiem rajskich widoków, że nie mieliśmy czasu na rozdrapywanie kaco-ran. Dobrze wam jednak radzimy, żeby naszych błędów nie powielać i wybrać się w to niesamowite miejsce o poranku z dobrym samopoczuciem.
Przez kilka miesięcy zmienialiśmy plan objazdówki Madagaskaru, dochodziły nowe informacje i okoliczności do których dostosowywaliśmy trasę. Wyszło tak, że z 3 dni w Diego Suarez zrobił się jeden i to nie w Diego, a przy Ramena Beach. Nie dogadaliśmy też co dokładnie będzie tego dnia w planie i na miejscu dowiedzieliśmy się, że mają to być tajemniczo brzmiące ‘three bays’. Po kilku dniach wspólnie spędzonych w aucie (i wielu wieczorach spędzonych przy piwie) nasz kierowca Jao podrzucił nam świetny pomysł. Jao uznał, że znacznie lepiej będziemy się bawić w czasie rejsu na Emerald Sea, a my postanowiliśmy mu zaufać. Tak też podjęliśmy decyzję o porzuceniu trzech zatok na rzecz Szmaragdowego Morza.
Rejs na Emerald Sea
Wszystkie rejsy w kierunku Emerald Sea zaczynają się na Ramena Beach niedaleko Diego Suarez. Łódkę można złapać na plaży, ale z tego co zauważyliśmy trzeba mieć własnego przewodnika. Naszym zdaniem nie jest to konieczność, ale jeżeli bardzo chcecie się czegoś dowiedzieć to warto rozejrzeć się za kimś takim. Łódki są niewielkie, napędzane głównie siłą wiatru i telepie na nich niesamowicie- wszystkim, którzy nie czują się w takich sytuacjach pewnie polecamy dwa razy przemyśleć sprawę. Z drugiej strony rzecz ujmując dostaliśmy niezłego adrenalinowego kopa i porządnie się uśmialiśmy. Zagrożenie pewnie nie jest zbyt realne, bo woda jest płytka, ale uprzedzamy, że nie każdy zniesie ten rejs dobrze. Rejs trwa około godziny i po drodze zwykle robi się przerwę na snorkeling. Warto zabrać własne maski do snorkelingu, bo te na wyposażeniu łódki są w nie najlepszym stanie.
Rejs kosztuje 70 000 Ar od osoby, w cenę wliczony jest lunch z napojami (także alkoholowymi). Alkohol niepodawany do lunchu jest dodatkowo płatny. Na wycieczkę trzeba zarezerwować sobie cały dzień (mniej więcej w godzinach 9-16). Za przewodnika płaciliśmy 60 000 Ar, nie był on niezbędny, ale spędziliśmy z Antonio już kilka dni i cieszyło nas to, ze możemy go jeszcze dodatkowo wesprzeć. Wydaje nam się, że rezerwacja nie jest konieczna, ale jeśli chcecie być pewni, że łódka was zabierze możecie spróbować zrobić rezerwację. Najłatwiej byłoby pewnie wybrać sie na Ramena Beach i porozmawiać z lokalsami, ale jeżeli podróżujecie z kierowcą to możecie poprosić go o pomoc i załatwienie sprawy telefonicznie.
Nie bardzo wiedzieliśmy czego się spodziewać, więc nie oczekiwaliśmy cudów przez co byliśmy lekko zaskoczeni. Nazwa Emerald Sea (Szmaragdowe Morze) nie wzięła się znikąd- kolor jest naprawdę niesamowity! Trudno nam określić czy to dokładnie szmaragdowy odcień, ale trzeba przyznać, że jest on bardzo intensywny i wpada w zieleń. Po godzinnym rejsie przez Emerald Sea dopływa się do wyspy Suarez. Tam woda jest płytka, ciepła, a jej kolor można określić jako lazurowy. Wyspa jest niewielka i nie ma na niej zbyt wiele do roboty, a rajski klimat zachęca do leniuchowania na plaży. Jeżeli plażowanie wam nie w głowach, a praktykujecie kite surfing to możecie zabrać ze sobą sprzęt (najlepiej byłoby to najpierw ustalić z organizatorem). Na wyspie spędza się około 4-5 godzin.
!!! Uwaga! Miejscówka w bonusie !!!
Od przewodnika dostaliśmy info o niezbyt uczęszczanym punkcie widokowym. Antonio twierdził, że to wprost WYMARZONE miejsce dla nowożeńców (nie pytajcie dlaczego). Jeżeli miał na myśli idealny spot na zdjęcia i start drona to miał rację, a co wy zrobicie z tą nietypową wiedzą to już wasza sprawa 😀
Żeby znaleźć punkt trzeba udać się na sam koniec głownej plaży (w odwrotnym kierunku niż toalety) i skręcic w niewielką dróżkę prowadzącą na wydmy. Idąc w górę trafia się w końcu na niewielką altanę z której można zobaczyć praktycznie wszystko dookoła wyspy. Spacer można kontynuować idac według znaków i dojść do niewielkie, ukrytej plażki. Na punkt warto wybrac sie od razu po przypłynięciu na wyspę, będziecie mieli go wtedy tylko dla siebie! Dobrze jest też zarzucić na siebie jakieś odzienie, bo droga na szczyt zarośnięta jest ostrymi krzaczorami.
W czasie wyjazdu przewidziany jest też lunch, ale nie ma co przywiązywać zbyt dużej wagi do tego co mówią tubylcy (a raczej przybylcy, bo wyspa jest bezludna) na temat jego godziny. Nasz lunch opóźnił się ponad godzinę, ale był tak smaczny, że wybaczamy wszelkie nieścisłości. Na stół wjechał ryż, jak na Madagaskar przystało, a także warzywa, owoce morza i ryby. Wyspiarskie lunche i wszelkiego rodzaju pikniki wspominamy z całego wyjazdu najlepiej! Biorąc pod uwagę cenę całego rejsu (ok. 70 zł) można uznać, że warto się wybrać choćby dla samego jedzenia 😀